Recenzja filmu

Power (2020)
Henry Joost
Ariel Schulman
Jamie Foxx
Joseph Gordon-Levitt

Mam tę moc

Film Henry’ego Joosta i Ariela Schulmana broni się chociażby realizacyjnym zapałem. Może ciut obciachowym (dużo tu postmatriksowskich, modnych dwie dekady temu, "stylowych" filtrów i
Mam tę moc
W 2009 roku, kiedy Chris Evans nie nosił jeszcze tarczy Kapitana Ameryki, a superbohaterowie nie stanowili chleba powszedniego Hollywood, był sobie film "Push". Ot, takie tam X-Men - tyle że bez X-Men. Bo choć filmów o mutantach Marvela mieliśmy już wówczas kilka, ubieranie obdarzonych supermocami ludzi w trykoty wciąż było ruchem cokolwiek niepopularnym. W epoce przed "Avengers" zachowawcze studia wolały unikać skojarzeń z "komiksowością", nadal jeszcze rozumianą pejoratywnie - nawet mimo sukcesów "Mrocznego Rycerza" czy "Iron Mana". 

11 lat później pojawia się film "Power", który przypomina "Push" nie tylko błyszczącą stylówą rodem z połowy lat dwutysięcznych, ale i wizją supermocy bez superbohaterów. Z jedną różnicą: tym razem nie jest to próba równania do średniej, tylko wyjścia przed szereg. Kiedy wszyscy wokół noszą trykoty, bohater w dżinsach nagle zaczyna wyróżniać się z tłumu.


"Power" wyróżniałby się jednak sam z siebie. W pandemicznych realiach, w jakich debiutuje film, trudno przecież mówić o jakimkolwiek "tłumie". W kinach pustki, kolejne blockbustery przenoszą się na kiedy indziej, "Power" może więc co najwyżej ścigać się z niedawnym "The Old Guard". Obie produkcje zrealizowano w końcu dla platformy Netflix, obie stawiają w centrum wydarzeń czarną dziewczynę, obie opowiadają też o supermocach bez użycia peleryn czy kolorowych rajtuzów. I na tym tle "Power" wypada bardzo dobrze. 

W porównaniu z drętwym "The Old Guard" film Henry’ego Joosta i Ariela Schulmana broni się chociażby realizacyjnym zapałem. Może ciut obciachowym (dużo tu postmatriksowskich, modnych dwie dekady temu, "stylowych" filtrów i "odjazdowych" kątów kamery), ale przynajmniej jakimś. Reżyserski duet już w młodzieżowym "Nerve" dowiódł, że ma zgrabny stylik, który ładnie tuszuje scenariuszową sztampę. W "Power" panowie po prostu powtarzają trik.


Scenariusz opiera się na prostym, momentalnie "sprzedawalnym" pomyśle. Mamy pytanie (co by było, gdyby wynaleziono pigułkę, która daje użytkownikowi nadprzyrodzoną moc?), mamy odpowiedź (Jamie Foxx i Joseph Gordon Levitt biegaliby nocą po mieście). Koncept jest o tyle wdzięczny, że streszcza się go w jednym zdaniu, łatwo się z nim utożsamić i pozwala on twórcom obejść kwestię superbohaterskiej genezy i superbohaterskich kostiumów. Żeby było ciekawiej, mamy jednak kilka kruczków: a) pigułka działa jedynie przez 5 minut i b) nie sposób przewidzieć, jaką moc otrzymasz. A kiedy owe "dopalacze" trafiają na ulice Nowego Orleanu, szybko stają się hitem narkotykowego podziemia i niebezpiecznie zaburzają układ sił między policją a przestępcami.
 
Na tak zarysowane tło wrzucona jest trójka bohaterów: sumienny policjant Frank (Joseph Gordon-Levitt), tajemniczy mściciel Art (Jamie Foxx) i nastoletnia Robin (Dominique Fishback). Każdy z nich inny i - co łatwo przewidzieć - zupełnie nie taki, jaki się początkowo wydaje. Szlachetny Frank w sekrecie sam łyka szemrane piguły. Art, choć jego metody są bezwzględne, jest w rzeczywistości desperatem ze złotym sercem i osobistą stawką w "pigułkowej" wojnie. Niepozorna Robin dorabia zaś na boku, dilując superdopalaczami, by pomóc chorej matce. Ich ścieżki oczywiście się skrzyżują, a sprzeczne motywacje i charaktery sprawią, że polecą iskry.


Czy może raczej iskierki. Gordon-Levitt i Foxx ze swoimi bardzo ogólnikowo nakreślonymi bohaterami nie mają tu w końcu za wiele do grania. Włączają więc autopilota charyzmy - i tyle. Przed Fishback stoi więcej wyzwań. Może nawet za dużo, bo postać Robin wydaje się nieco zbyt wykoncypowana. Dziewczyna jest nieśmiała - ale wyszczekana. Pocieszna - ale zadziorna. Zwyczajna - ale ekstrawagancka. W jednej scenie "gasi" Arta popisem raperskiego freestyle’u, w drugiej spogląda ku niemu tęsknie, jakby miał wypełnić w jej sercu pustkę po nieobecnym ojcu. Tym większy jednak plus dla Fishback, bo aktorka przekuwa tę zbitkę korporacyjnych wytycznych i scenariopisarskich szablonów w sympatyczną i wiarygodną ekranową osobę.

"Sympatyczny" to zresztą tutaj słowo-klucz. Jeśli ktoś oczekuje po "Power" jakichś niestandardowych zagrań, ten się raczej zawiedzie. "Sympatyczny" znaczy "bezpieczny". 

Jasne, scenarzysta Mattson Tomlin spłaca daninę społecznej wrażliwości, wkładając w usta swojego "ludowego bohatera" Franka płomienną apoteozę Nowego Orleanu. Ale brzmi to po prostu jak odhaczanie kolejnego punktu w biznesplanie. 

Jasne, mamy tu szczyptę rewizjonizmu rodem z komiksu "Ruins". Jego twórca, Warren Ellis, snuł satyryczną wizję superbohaterskiego "realizmu" i z perwersyjną frajdą wyliczał kolejne groteskowe efekty uboczne posiadania supermocy. "Power" też próbuje, ale w żadnym wypadku nie idzie tak daleko: raczej skrobie po wierzchu, nie angażując się zbytnio w jakąkolwiek dyskusję z superbohaterską konwencją. Czy w zasadzie z jakąkolwiek konwencją.


Fabuła "Power" sprowadza się przecież do wspomnianego "biegania po mieście". Postacie skaczą sobie do oczu, zmieniają frakcje, wpadają w coraz większe tarapaty. Dzieje się. Ale ciągi przyczynowo-skutkowe są cokolwiek umowne, role czarnych charakterów pełnią szeregowe korporacyjne typy, a intrygę napędza - oczywiście - Zły Spisek. Wszystko jest tu rutynowe i "działa" tylko i wyłącznie dzięki zaraźliwemu entuzjazmowi Joosta i Schulmana
 
Nie powiem: jest coś uroczo bezwstydnego w ich podejściu. Panowie wydają się czerpać frajdę z samego faktu, że kamera malowniczo wiruje, że kolory da się podkręcić do jedenastu, że nikt tak nie sprzedaje kliszowych dialogów, jak hollywoodzkie gwiazdy filmowe. Niektórzy powiedzą pewnie, że to przepis na kino z prostszych czasów - i będą mieli rację. A jednak wciąż tlą się w nim resztki mocy. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones